poniedziałek, 18 czerwca 2012

Iryski . . .


Ale dziś pięknie! Oczywiście stękacze stękają że za ładnie, no ale co zrobić, widocznie nikt nie czyta mojego bloga, a  jak czyta to rzucam tylko grochem o ścianę. Pierwsze ciepło i już jest wszystkim za ciepło. Mam nadzieję, że z większym optymizmem podejdą do mojego dzisiejszego posta w którym zaprezentuję mój nowy obraz. Którym oczywiście chce się z Wami podzielić. Obraz idealnie wpasował się w temperaturę dzisiejszego dnia. Jest ciepły i są kwiaty, jednym słowem lato w pełni. Kupno tego obrazu jest doskonałym rozwiązaniem dla wszystkich alergików, których, jak wiadomo z każdym dniem coraz więcej. Już nie musicie podziwiać piękna natury przez zamknięte okno,  teraz natura jest na wyciągniecie ręki. Gwarantuję, że nie wywołuje kichania. Więc kto chce niech wyciąga. Alergik czy nie alergik… Polecam. 



Są takie cukiereczki irysy, prawda? 

sobota, 16 czerwca 2012

Potwory - Przetwory . . .

Tyle się dzisiaj wydarzyło. Ale od początku . . .  Już w nocy przeżyłam straszna przygodę z której na szczęści wyswobodził mnie bohaterski A.  Wstałam w dość kiepskim humorze, który poprawił mi się dość szybko kiedy tylko zostałam szczęśliwym posiadaczem 4 kilogramów  czereśni, 11 kilogramów truskawek, 2 kilogramów pomidorów, ogórka, 2 kalafiorów, 3 sadzonek bazylii, 4 sztuk pelargonii oraz dość sporego kawałka arbuza. Nauczyłam się wytwarzać najsmaczniejszy dżem truskawkowy  a także truskawkowy i czereśniowy kompot. Ale jest to wiedza tajemna, przekazywana z pokolenia na pokolenie, więc niestety nie mogę napisać jak to się robi. (Chociaż Dżem-Fix może mnie trochę zdradzić.) Jak by tego było mało nauczyłam się również robić knedle, oczywiście z truskawkami. Nie wiem jak inni, ale jak uważam że były to najlepsze knedle na świecie. Jak ktoś chce, może się wprosić na obiadek, to zrobię. Zapraszam serdecznie. 
Natomiast jeśli ktoś nie chce mnie odwiedzić a lubi eksperymentować w kuchni i tworzyć wykwintne dania, ma dziś to szczęście że podzielę się moim przepisem na wyżej wspomniane knedle. A robi się to tak: (proporcje podaje według pojemników posiadanych w domu).

1. Trzeba posiadać dość dużo starych, najlepiej zeszłorocznych (ale już nie sprzed 2 lat) ziemniaków. 
2. Trzeba je obrać i  ugotować, w brązowym garnku. 
3. Ugotowane odcedzić i dobrze odparować.
4. Następnie, jeśli posiadacie prasę do ziemniaków, to możecie jej użyć, jeśli nie posiadacie, a posiadacie zgniatarkę to użyjcie zgniatarki, jeśli nie posiadacie ani tego ani tego to musicie poradzić sobie widelcem. Efekt ma być taki, że ziemniaki mają być spójną papką. 
5. Dodajcie 2 jajka. 
6. Dodajcie 2 szklanki mąki pszennej oraz 2 szklanki mąki ziemniaczanej. Albo na oko. 
7. Kiedy wszystkie składniki są już w jednym miejscu należy je szybko i energicznie zagnieść. 
8. Ciasto podzielić na kawałki wielkości odpowiedniej do ukulania knedla. 
9. Nadziać i zakleić. 
10. Wrzucić do gotującej się wody - wyjąć po wypłynięciu. 
11. Dodatki smakowe według uznania. 

Niby proste, nie? Oprócz rozwijania swoich zdolności kulinarnych, zaczynam powoli przygotowywać się do stworzenia zupełnie własnego regału na książki, przeżyłam kilka chwil głębokiego zachwytu nad pięknem mojego podwórka, podrapałam sobie nogi bieganiem w wysokiej, polnej trawie, poparzyłam paluszki wyjmowaniem ugotowanych dżemów i kompotów, uszkodziłam sobie nogę pod prysznicem, odkryłam prawdę o występie zespołu Iron Maiden na polskim weselu, objadłam się niedojrzałych porzeczek i to tak minął  mi dzień. Już niedługo zaprezentuję kolejny artystyczny wytwór. 

Jeszcze raz polecam moje obrazy, korzystajcie póki możecie, bo cytryny i stary plakat już sprzedane. 




A poza tym to już za chwilę będę mieć wakacje . . . 


piątek, 8 czerwca 2012

Krzesło . . .

Krzesło – wiadomo -  jakie jest, każdy widzi. Są oczywiści stołki, taborety, pufy, fotele,  huśtawki, jednak co krzesło to krzesło. Lubię klasyczne rozwiązania. Krzesło musi być konkretne i ładne. Jeśli nie mogę mieć wpływu na to, że będzie konkretne to chociaż mogę się postarać żeby było ładne. W miarę możliwości. Przygotowując się powoli do wakacyjnego remontu salonu/pracowni/pokoju gościnnego/biura i jadalni w jednym, postanowiłam zrobić moim krzesłom mały makeover.  Wysiedziane przez wiele różnych mieszkańców mojego mieszkania straciły swoją świeżość i  dawny blask. Tu się trochę rozjechały, tam się trochę pokrzywiły, powycierały się i roztrzeszczały. 





Do makeover’a potrzeba oprócz chęć i wyobraźni, trzy stare spódnice mojej mamy, trzy niezbyt urodziwe krzesła które swoją młodość mają już dawno za sobą, taker do strzelania, pożyczony od (być może) przyszłego teścia, nożyczki, gwoździe -> w razie gdyby pożyczony taker w trakcie operacji się zepsuł -> młotek.

Gdy skompletujemy już cały obowiązkowy zestaw, należy jednym zdecydowanym uderzeniem rozdzielić siedzenie od ramy krzesłowej. Obijamy, naciągamy, obijamy, strzelamy, wbijamy, naciągamy, obijamy. Zdecydowanym ruchem wcześniej wyjęte siedzenie umieścić na powrót w ramie krzesłowej. I gotowe. Proszę siadać, drzwi zamykać. 

Przy okazji tematyki meblowo - krzesłowej przypominam o możliwości zakupienia na własność tego obrazu. Który idealnie sprawdzi się w sytuacji gdy nie możecie obić sobie krzesła, ale będziecie mogli sobie powiesić je na ścianie. Bo tak naprawdę . . . ile znacie osób które mają krzesło na ścianie? Póki co mam je na ścianie ja, ale być może już niedługo będziesz mieć je Ty! 



wtorek, 5 czerwca 2012

Do Stękaczy!


W ferworze zaliczeń, przeglądów, nadrabiania, pokazywania, sprężam się i poświęcam malutką chwileczkę na napisanie kolejnego tosta. 

Przy okazji dodaje kolejny obraz i gorąco zachęcam do nabywania. Wystarczy nacisnąć TO i kupić.

Dzisiaj chcę podzielić się z wami,  moimi przemyśleniami na temat stękania, narzekania, przynudzania i jęczenia. Niestety to nieszczęsne zjawisko otacza mnie z każdej najmniejszej strony, atakuje mnie niemal wszędzie i brakuje już tylko żeby Johnny zaczął stękać (mógłby ponarzekać tylko na to, że czasem go za mocno ściskam, o właśnie tak ->NACIŚNIJ).

Jak to jest że po otrzymaniu jednej z smaczniejszych czekolad na świecie, niektórzy potrafią powiedzieć tylko: szkoda że nie mleczna?!

Jak? Czy świat jest naprawdę taki dołujący, smutny a życie skłania tylko do takich spostrzeżeń? Czy można narzekać na coś czemu jesteśmy sami winni? Czy stękacze zdają sobie sprawę  że narzekanie jest demotywujące? Czy stękaczy nie męczy ciągłe stękanie? Czy to możliwe ze każdy dzień tygodnia jest dla nich poniedziałkiem? Jak to z Wami jest? Hm?

Czy na tym całym świecie nie ma już optymistów? Oprócz mnie?! Ja też czasem pojęczę, że mi się nie chce, że jestem zmęczona, że nie ma mleka w lodówce, że już 7 rano, że nie ma kasy, ze waga nie spada. Ale nie robie tego z częstotliwością mrugania okiem. Narzekam na rzeczy ode mnie nie zależne (może oprócz tej wagi i mleka) i ponoszę konsekwencje moich zaniedbań z podniesioną głową, nie zwalam tego na system, czarną dziurę, korki czy politykę.

Więc czy męczydusze nie mają odwagi? Jak to z Wami jest?



Wywód ten nie jest skierowany do żadnej konkretnej osoby, zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa.

Pamiętajcie że już  jutro środo-piątek! 

A na koniec jeszcze coś do POSŁUCHANIA !