Poprzednio było o uwielbianiu
Maja, teraz o groszkach. O uwielbianiu również. I o uwielbianiu wszelkich
innych wyraźnych i zdecydowanych wzorów. I o kolorach wyraźnych i zdecydowanych. Chociaż właściwie nie jest tak, ze któryś z kolorów mi się nie podoba. No może po za brązem. Ale nie brązem drewna. Oprócz wielkiej miłości do groszków pod każdą postacią mam również wielką słabość do wielkich wzorów, na przykład takich z amerykańskich tapet z lat 60 i 70. Kojarzycie o co chodzi? Ale z drugiej strony moja niezdecydowana natura lubi również czystość bieli, która uspokaja i relaksuje.
I pewnie z tego niezdecydowania bierze się moja potrzeba wprowadzania częstych zmian do otoczenia. A z połączenia kolejnej zmiany i groszków powstał pokój w groszki. Groszków w niektórych miejscach jest więcej, w niektórych jest mniej a gdzieniegdzie nie ma ani jednego. Chociaż wiemy, że groszków nigdy nie za wiele. Za to jeden jest na stoliku. Groszki są oczywiście tymczasowe, w razie gdyby naszła mnie chęć na kolejną zmianę. Wycięte groszkowym dziurkaczem a przyklejone na specjalną plastelinę do ścian. Więc jak przyjdzie czas na kolejne modyfikacje - minuta i znów mam wszystko białe, gotowe na następne wnętrzarskie wariacje.
Oprócz groszków na ścianie mam widoczną na samej górze ramkę w groszki, karton na wełnę w groszki, pojemnik na makaron w groszki, piżamę, pełno skarpetek w groszki, mam zwykłe kubki w groszki, i ulubiony kubek też jest w groszki. Mam talerzyk w groszki. Mam zasłony w kuchni w groszki. I na balkonie też mi rośnie groszek, pachnący...